W teatrze, który tworzę, mówimy ciałem, a ono nie kłamie, jest medium trudno poddającym się wewnętrznej manipulacji. Samo z siebie, niejako autonomicznie, opowiada o człowieku – tym najprawdziwszym.
Ludzkie ciało jest najbardziej wyjątkowym tworzywem dostępnym człowiekowi. Jest najczulszym instrumentem, a jego twórczy geniusz nie zależy od wykształcenia czy wieku. Naznaczone „liniami papilarnymi” pojedynczej osoby, a jednocześnie wypowiadające się w uniwersalnym języku całego gatunku - niesie najpełniejszą opowieść o człowieku.
W teatrze tańca i chyba w sztuce w ogóle, rolą artysty jest więc nie tyle tworzyć, co raczej odsłaniać, odczytywać i interpretować rzeczywistość. To wymaga skupienia i pokory. Nasłuchujemy podpowiedzi: jakich używać środków wyrazu, żeby poprzez ciało docierać do prawd istotnych. To można usłyszeć, jeśli jest się gotowym poddać swoją artystyczną wizję oczyszczeniu z tego, co ją zaśmieca, co oddziela od prawdy. Wspomaga nas w tym właściwe medium – artysta, który w tańcu, staje się ciałem czującym i myślącym.
Ciałem można oczywiście również bluźnić: do tego wcale niekonieczne są słowa. Bluźnierstwo w sztuce to bardzo niejednoznaczna sprawa. Sztuka często dąży do sacrum przez profanum. W tańcu ono wydaje się nie do uniknięcia, nie tylko dlatego, że bywa wizualnie bardziej atrakcyjne, bardziej medialne, ale chyba dlatego, że jest nieodłącznym elementem ludzkiej natury; podobnie, jak piękno i brzydota. Z nimi jest zresztą duży kłopot, bo piękno w oczywisty sposób nie wiąże się już z dobrem, a brzydota zaczęła fascynować świat sztuk wizualnych, często sprowadzając ciało, do funkcji modnego gadżetu.
W teatrze ciało staje się nim coraz częściej, widz epatowany jest nagością, ta zaś traktowana bywa nie jako ważny znak, ale jako atrakcja, mająca przyciągać publiczność. My, twórcy, bardzo potrzebujemy potwierdzenia, że to, co robimy, budzi żywe reakcje, jest dla kogoś ważne. Korzystamy więc nierzadko z tych gadżetów, dramat jest wtedy, jeśli na nich poprzestajemy. Sama kolorowych opakowań używam do tego, aby je później rozerwać i obnażyć, co rzeczywiście się pod nimi kryje.
Przed laty w swojej choreografii do „Faust goes rock” tańczyłam rolę Mefisty, kobiecej wersji szatana, który jest królem kłamstwa i iluzji, w tym wydaniu najbardziej odpychające potrafi wydawać się niezrównanie piękne. Kiedy właśnie w ten sposób próbowałam tańczyć tę postać, czułam, że chwilami zbliżam się do niebezpiecznej granicy, której nie chciałabym przekroczyć. Zdarzyło się to także przy innych rolach: Carmen, Medei. Ciało myślące wyraża.... ale i naznacza.
Bardzo często zastanawiam się, jak daleko mogę się posunąć poszukując artystycznej odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Na szczęście w Polskim Teatrze Tańca, który prowadzę od ćwierć wieku, mam wspaniały i wrażliwy, do tego bardzo dobrze wykształcony zespół artystów. Podczas tworzenia spektaklu, szczególnie przy procesie twórczym opartym na improwizacji, po prostu odrzucamy te pomysły, które rozpoznajemy jako fałszywe tropy. Nie jestem autorytatywnym twórcą, zmuszającym swoich tancerzy do czegoś, co jest im obce i pozostaje wbrew ich wewnętrznej prawdzie. W dwóch swoich spektaklach („...a ja tańczę”, „Przypadki Pana von K”) wykorzystywałam na przykład nagość, nie została ona jednak na moich tancerzach wymuszona i nie była przedmiotowym zabiegiem, kokietującym widza. Potrzebowaliśmy wspólnie tego znaku ciała, tego „kostiumu” artystycznego, bo uważaliśmy go w tych konkretnych przypadkach za niezbędny i uzasadniony. Ważne jest czy potrafimy nasze ciało przetworzyć w „akt sztuki”, może nawet „przebóstwić” do rozmowy z widzem.
Ponieważ wstrząs bywa w sztuce potrzebny, to często ryzykujemy i eksperymentujemy na naszym ciele. Są jednak granice zewnętrzne i wewnętrzne, te ważne dla każdego z nas, które wyznaczają kres transgresji, za którą zamiast sztuki możemy napotkać manipulację, bluźnierstwo i ślepą uliczkę.
Ewa Wycichowska